Mam niecałe 28 lat, a od kilku pracuję w korporacji. Jestem typowym pracownikiem biurowym, więc myślę, że nie ma zbytnio nad czym się rozwodzić. Moja droga do zdobycia tej pracy była dość standardowa. Nie oznacza to wcale, że była ona krótka, czy też prosta. Po prostu raczej wszyscy świadomi członkowie naszego społeczeństwa zdają sobie sprawę, że aby zostać pracownikiem biurowym w większej jak na polskie standardy firmie, otrzymać swoje własne biurko na 11. piętrze przeszklonego biurowca, a także służbowego laptopa i telefon (brakuje mi już tylko służbowego auta – muszę koniecznie porozmawiać na ten temat z moim szefem), trzeba poświęcić trochę czasu na naukę.
Dokładniej, nie licząc oczywiście okresu wczesnoszkolnego, a także tego w szkole średniej, wychodzi mi co najmniej 5 lat. Tyle czasu potrzebujemy bowiem, by ukończyć studia na poziomie licencjackim, co daje nam możliwość i szansę zarazem, na ukończenie studiów magisterskich. Najlepiej wybrać jeden z kierunków oferowanych przez uczelnie o charakterze ścisłym. Wszystkie te zahaczające w jakiś sposób o ekonomię, powinny pomóc nam w zdobyciu szansy na pracę w dużej firmie. Przynajmniej teoretycznie, ponieważ najważniejszym czynnikiem jest to co sobą reprezentujemy. I to dosłownie. Mowa tu przede wszystkim o naszych indywidualnych umiejętnościach i zdolności do szybkiego nabywania kolejnych. Mogę podpowiedzieć, że właśnie na tego rodzaju predyspozycje zwracają głównie uwagę osoby odpowiedzialne za przeprowadzanie rozmów kwalifikacyjnych. Wcześniej wspomniałem jednak, że ważne jest jak się prezentujemy. I o ile zawartość naszych mózgów jest dla pracodawcy jak najbardziej kluczowa, tak ważne jest też to czy przychodząc do pracy, a później przebywając w niej przez 8 lub więcej godzin, wyglądamy przyzwoicie, czyli po prostu schludnie. Dlaczego o tym wspominam? Dlatego, że będąc ubranym w białą koszulę, wystarczy w zasadzie krótka chwila nieuwagi i nieszczęście gotowe. Zawsze gdy odbierałem zamówioną chwilę wcześniej kawę z jednej z moich ulubionych warszawskich kawiarni, zastanawiałem się: kiedy przydaje się kubek z przykrywką? Nigdy go sobie nie życzyłem, bo widziałem w nim jedynie przeszkodę do płynnego wypicia napoju, który nieraz stawiał mnie na nogi w kryzysowych sytuacjach. Jakiś czas temu odpowiedź na to pytanie przyszła sama. Pierwszą przerwę, która przysługiwała mi tego dnia, postanowiłem uczcić szybką kawą z naszej firmowej kawiarenki. Tak jak miałem to w zwyczaju, uprzejmie podziękowałem pani za przykrywkę i udałem się w kierunku drzwi wyjściowych, by pyszną kawkę wymieszać delikatnie ze smakiem papierosa. Niestety, wychodząc z kawiarni zostałem zahaczony w rękę, w której znajdowała się kawa przez koleżankę z działu. Kawa znajdująca się w moim kubku, w związku z brakiem przykrycia wystrzeliła w górę, częściowo lądując na mojej świeżutkiej koszuli marki Hugo Boss.
Szok i niedowierzanie – to pierwsze wrażenia po spojrzeniu na jej stan. Wyglądała strasznie. Od tego dnia, każda kupiona przeze mnie kawa, posiada obowiązkowo przykrycie do kubka, a tamten dzień do końca zmiany spędziłem w marynarce, mimo tego, że był to sam środek lata, a temperatura w biurze niewiele różniła się od tej na dworze.
Kawa na koszuli, czyli kiedy przydaje się kubek z przykrywką
poprzedni wpis